środa, 9 września 2015

Tylko Kochankowie Przeżyją

    


     
     Tylko Kochankowie Przeżyją to film niezwykły. Film, który powinno się oglądać w nocy, w ciepłym pokoju, gdy jest się już lekko znudzonym codziennością i pragnie się czegoś nowego. Gdy jesteśmy już zmęczeni, lekko pomiędzy snem a rzeczywistością. Wtedy należy włączyć ten film, a dźwięk podgłosić aby wypełnił całe otoczenie. Potem wystarczy już zanurzyć się w królestwie przepięknych dźwięków, niesamowitych obrazów i magicznego klimatu opuszczonego Detroit. 

     
     Ten film to nie zwykła opowieść. Nie liczą się tu zwroty fabuły, właściwie jest ona tylko dodatkiem. Dodatkiem do tego abyśmy mogli przeżyć kilka nocy razem z dwójką głównych bohaterów. Bohaterów, którzy tak jak my często borykają się ze znudzeniem codziennością, lecz swoim związkiem próbują odmienić ten stan. Dwójką wampirów,  którym towarzyszą winylowe płyty, książki i dźwięki gitary oraz lutni.
Cała historia to tak naprawdę tylko wycinek kilku dni ich życia. Jest ono monotonne, ale jakże fascynujące zarazem. Przez cały film poznamy zaledwie kilkoro postaci. Jest więc dwoje głównych bohaterów idealnie zagranych przez Tildę Swinton i Toma Hiddlestona, jest tajemniczy bardzo stary nawet jak na wampira przyjaciel głównej bohaterki grany przez Johna Hurta, oraz siostra wspomnianej wcześniej wampirki, w której rolę wciela się Mia Wasikowska.
Jeśli ktoś czytał zarys fabuły filmu na jakiejś stronie może się zdziwić ponieważ podczas seansu okaże się iż jest to tylko mały wyrywek filmu trwający jakieś 15 minut. Wszystko dlatego, bo jest to film do przeżycia, a nie obejrzenia. Nie mamy tutaj, tak jak mówiłem wcześniej, skupiać się na zawiłej fabule  tylko chłonąć klimat filmu. Jeśli ktoś spodziewał się po tym filmie horroru lub romansu może się zawieść. To zdecydowanie co innego. Jeśli jednak szuka ktoś odskoczni od codzienności, niesamowitej muzyki, fantastycznych zdjęć i wylewającej się wręcz z ekranu specyficznej atmosfery to musi to obejrzeć, na pewno pozostanie on na długo w pamięci. Nie zamierzam już więcej pisać ponieważ to po prostu trzeba zobaczyć...


10/10

+ muzyka
+ klimat
+ scenografia
+ magia Detroit
+ bohaterowie
+ świetna gra aktorska

czwartek, 14 maja 2015

Księga Ocalenia - Szybka Recenzja

     




     Las we mgle. Ziemia pokryta pyłem. Trup między drzewami i kot, który zbliża się aby go posilić. Biedny kotek nie wie, że zaraz przebije go wystrzelona przez tajemniczego wędrowca w masce strzała. Potem będzie piekł się nad ogniskiem i przedłuży jednemu człowiekowi życie.
     Brzmi jak zapowiedź dobrego filmu post-apo? Jak zwiastun trzymającego w napięciu filmu o drodze przez radioaktywne pustkowia?
I tak właśnie jest... A przynajmniej po części.
     Zacznijmy jednak od początku i rzeczy najważniejszej.
Historia tu opowiadana dotyczy ______ czyli wędrowca, który razem z tajemniczą księgą podróżuje przez ziemię jałowe w sobie tylko znanym celu. Księga zawiera ponoć sekret do przetrwania ludzkiej cywilizacji lecz niektórzy mogą chcieć wykorzystać ją do swoich celów. Zadaniem bohatera jest więc bronić jej do ostatniego tchu.
Tak można mniej więcej opisać na początek fabułę. Niezła prawda? Otóż niestety nie, zła.
Dlaczego?
Dawno nie widziałem tak naiwnej i przewidywalnej historii jak wątek samej księgi ocalenia. Właściwie już po krótkim poznaniu bohatera filmu możemy domyślić się czym jest wspominane dzieło. Dodatkowo wytłumaczenie dlaczego pozostał tylko jeden egzemplarz na świecie wobec warunków po wojnie nuklearnej jest bez sensu.
Kolejną wadą fabuły jest sam główny bohater. Na początku wydaje się ciekawym charakterem. Sam w świecie spalonej ziemi. Poszukujący jakiejkolwiek kropli wody by przeżyć. Jeden człowiek w świecie bezprawia. Jest tak dopóki nie otwiera ust. Wtedy niestety zaczyna moralizować i okazuje się przesadnie wręcz religijny. Szczególnie zabawne jest to gdy na ekranie ilość zabitych przez niego ludzi jest o wiele większą liczbą niż mordrstwa "złych ludzi z pustkowi". Warto by zastanowić się kto tu na prawdę jest tym złym i kto dąży do celu po trupach. W końcu ktoś kto tak często mówi o byciu dobrym nie powinien przy pierwszej lepszej okazji wyjmować maczety.
Inne postacie także nie są zbyt przekonujące. O ile łaknący władzy Carnegie był całkiem niezły tak Solara to postać wyjęta z podręcznika do robienia filmów. Jest ona bardzo nijaka mimo, że reżyser ukazał ją jako jedną z głównych bohaterek. Taka osoba powinna fascynować lub choćby mieć coś za co można ją polubić. Niestety jest ona nudna i w dodatku po prostu głupia. Mimo, że wychowywała się po wojnie to popełnia błędy, których nie zrobiłby zwykły urodzony dziś człowiek.


     Fabuła odpada. Co więc może przyciągnąć w tym filmie? Na pewno klimat. Gdy tylko zobaczyłem ujęcia zerwanych wiaduktów na środku pustyni od razu pomyślałem "Toż to przecież Fallout!". Brakuje tylko Nuka-Coli i paru mutantów. Dalej jest jeszcze więcej klasycznych elementów post-apo. Bandy kanibali, gangi motocyklowe niczym w Mad Max czy ciągnące się po horyzont ulice pełne wraków samochodów. To wszystko sprawia, że atmosfera wręcz wylewa się z ekranu. Wyraźnie można dostrzec zagrożenia płynące z życia w takiej rzeczywistości, ale i nieograniczoną wolność. Jeśli ktoś umie dobrze strzelać, znaleźć wodę i nie pyta o zbyt wiele może się nieźle dorobić.
Obecne są również często obecne w tym gatunku nawiązania do westernów. Małe miasteczko, bar i strzelanina na środku drogi potrafią wzbudzić na twarzy uśmiech.
     Całkiem przyzwoita jest również muzyka, która dobrze dopełnia atmosferę. Co do aktorstwa to Denzel Washington i Gary Oldman nie zawodzą, ale reszta (na czele z Milą Kunis) to przeciętny poziom. Po części jest to wina charakterów postaci, z których nie dało się dużo wycisnąć.
Ładnie prezentują się również walki (szczególnie wręcz), które zostały świetnie ujęte.
     Wszystko to daje nam film o świetnym klimacie lecz miernej fabule oraz dobrych scenach, ale nudnych postaciach. Czy warto? Może gdy wieczorem nie ma co robić i ma się ochotę na coś przy czym nie trzeba wiele myśleć. W innych momentach raczej nie.


+ klimat rodem z Fallout i Mad Max
+ całkiem dobra muzyka
+ niezłe sceny walk
- fabuła
- płytkie postacie
- rozczarowujący i nudny wątek księgi
- główny bohater to straszny hipokryta
Ocena: 5+/10

czwartek, 23 kwietnia 2015

Ground Control II - Klasyk

Gatunek: Strategia, RTS

     Kiedyś strategie były bardzo popularne i miały wielu fanów. W ostatnich latach jest ich jednak coraz mniej i mniej. Na placu boju pozostało już tylko kilku większych graczy takich jak seria Total War czy Company of Heroes. Jeszcze niedawno twórcy próbowali utrzymać ten gatunek wykorzystując  niespotykane w tym rodzaju gier rozwiązania. Jedną z takich gier jest Ground Control. Powstały dwie części, a trzecia niestety została porzucona.
W tym wpisie postaram się dobrze przedstawić cześć drugą czyli Operation Exodus ponieważ jest ona wspaniałym osiągnięciem elektronicznej rozgrywki.


     Co wyjątkowego jest w tej grze? Elementów jest kilka, ale zacznijmy od podstaw. Nie jest to typowy RTS, w którym budujemy budynki i produkujemy wojska. Nie stawiamy barykad, ani murów. Nie zajmujemy kopalni ani fabryk. Jedyne co mamy to strefa lądowania, na którą za pomocą statku desantowego przyzywamy nasze wojska. Pojazd ten można także modyfikować zwiększając jego pojemność, szybkość czy siłę uzbrojenia. Nie robimy tego oczywiście za darmo. Na początek mamy małą sumę, która szybko rośnie. Im więcej jednostek tym fundusze rosną wolniej. Nie możemy więc zalewać wroga mięsem armatnim lecz musimy umiejętnie dysponować oddziałami. Możliwości strategii jest tu wiele. Każda jednostka ma specjalną umiejętność np. lekka piechota może przełączyć się na tryb ostrzału rakietami przeciwpancernymi, a transporter zamiast strzelać z działka może wystrzelić granaty dymne. Do tego dochodzą przeszkody terenowe, które trzeba pokonywać specjalnymi pojazdami lub nieliczne umocnienia, które można zająć. Gracz musi również dostosować się do terenu na jakim prowadzi działania. Na otwartych polach czołgi zmiażdżą piechotę lecz w mieście ta może już nieźle namieszać kryjąc się w budynkach (zabudowania oraz lasy dają premię do obrony dla piechociarzy). Nie pomaga również pogoda, która skutecznie może spowolnić natarcie lub celny ostrzał artylerii. Oczywiście cały czas trzeba również przejmować kluczowe miejsca na mapie i wykonywać cele fabularne. W takim momencie może jednak pomóc specjalne wsparcie, które jest drogie lecz niezawodne. Możemy np. zaskoczyć wroga desantem z orbity lub zbombardować jego pozycje niewidzialnymi dla niego bombowcami. Wszystko to wydaje się bardzo skomplikowane, ale w ogarnięciu pola bitwy pomaga m. in. świetna kamera sterowana za pomocą klawiszy WASD. Tradycjonaliści mogą mimo wszystko nadal używać do nawigacji myszki po szybkiej zmianie ustawień.
     Trzeba rozwinąć także temat  fabuły ponieważ to kolejna rzecz, która wyróżnia tę strategie. Historia tu opowiadana jest po prostu znakomita.
W grze wcielamy się w Kapitana Jakuba Angelusa z sił zbrojnych PGP. Przymierze Gwiazdy Północnej od 29 lat walczy o przetrwanie z potężnym Imperium Ziemi lecz cofnęło się do rogu i dłużej nie wytrzyma bezpośrednich starć. Większość miast prezentuje postapokaliptyczny widok. Zniszczone budynki, płonące auta, gruz na ulicach... Wielu żołnierzy z PGP nie wierzy już w szansę przetrwania.
Jednak pewnego dnia nad terenem walk spada wrak statku kosmicznego sprzed kilkuset lat. Obie strony konfliktu rozpoczynają wyścig do reliktu przyszłości, który całkowicie zmieni cele wojny.
Na początku akcja jest prowadzona bardzo tajemniczo. Po przejęciu wraku nie wiadomo właściwie co przenosił oraz dlaczego dopiero teraz doleciał do planety. Przez pewien czas wątek jakby znika. Zajmujemy się pozornie zwykłymi wojskowymi misjami. Emocjonujący desant na plaży, ciche akcje za linią frontu, w których dowodzimy zaledwie trzema żołnierzami czy regularne bitwy mają przygotować nas do tego co wydarzy się później.
A będzie dziać się dużo. Pogłoski o wielkim okręcie gdzieś w galaktyce czy prawdopodobne istnienie tajemniczej rasy obcych Vironów motywuje do dalszego grania i odkrywania wątków fabularnych.
Towarzyszą temu różne postacie takie jak generał Warhurst, Grant czy nigdy niewidziana Imperator Vlaana Azleeia, których charaktery są świetnie nakreślone jak na grę strategiczną. Przez całą rozgrywkę doświadczyć można zwrotów akcji, epickich momentów walk, nikczemnych zdrad i wielu innych momentów, których nie powstydziłby się dobry film lub książka.
     Wszystko to obserwujemy we wspaniałym wirtualnym środowisku. Mimo, że upłynęło już trochę czasu grafika nadal potrafi zachwycić dzięki wyobraźni twórców. Planety, na których prowadzone są walki urzekają swoim środowiskiem. Czasami obserwujemy wspomniane już postapokaliptyczne miasta, kiedy indziej widujemy wspaniałe lesisto bagniste tereny, a jeszcze w innym momencie możemy wręcz poczuć zimny wiatr wiejący pomiędzy arktycznymi kanionami. Do tego oczywiście dochodzi piękno płomieni wylewających się z miotaczy ognia, pocisków uderzających w pancerze czy ostrzału artylerii niczym gradu meteorytów.
Dzięki wspomnianej wcześniej swobodnej kamerze możemy wszystko obserwować z bardzo bliska i podziwiać detale. Graficy zadbali nawet o takie elementy jak piękne niebo (na którym często widać inne planety) mimo, iż w strategiach rzadko się je podziwia.
     Muzyka dopełnia dzieła. Ostre motywy podczas desantu, podniosła melodie w chwilach ważnych dla fabuły, czy ledwo słyszalne dźwięki podczas misji szpiegowskich. Wszystko to stwarza atmosferę, której nie doświadczyłem w żadnej innej grze tego typu (no może jeszcze Warhammer 40k: DoW).
     Czy warto więc ją mieć? Myślę, że to jedna z najlepszych gier w jakie grałem więc... Tak. Każdy powinien zagrać w coś tak dopracowanego. Jeśli ktoś lubi wymagające strategie będzie zachwycony sterując każdym pojedyńczym żołnierzem i niszcząc formacje wroga, jeśli ktoś lubi wciągającą fabułę będzie z wypiekami na twarzy śledzić losy bohaterów, a jeśli ktoś woli akcję i napięcie pokocha sierżanta Rho i jego misje za linią frontu. Każdy jest w stanie znaleźć tu coś dla siebie. Każdy będzie się przy tej grze dobrze bawił.



+ fabuła niespotykanie dobra jak na RTS
+ ciekawe postacie
+ piękny świat gry
+ różnorodne misje
- na multi już nie pogramy :(
- brak możliwości gry Imperium bez modów

Ocena: 9/10

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Gra o Tron Sezon 5 - Pierwsze Spojrzenie

     Czy to nadal dobry serial? Czy nie stał się przypadkiem tylko podróbką książki? Po kiepskim czwartym sezonie byłem bardzo sceptycznie nastawiony do dalszego ciągu serii. Czy piąty sezon coś zmienił?
     Zaczyna się od retrospekcji z udziałem Cersei. To dość mało ważny, ale ciekawy wątek, w którym nasza bohaterka dowiaduje się będąc jeszcze dzieckiem o swojej przyszłości. Potem widzimy ją już wchodzącą po schodach świątyni aby po raz ostatni spotkać swojego ojca. Tutaj można się domyślać kto prawdopodobnie będzie jedną z najważniejszych osób w tym sezonie. Rozmowa Cersei z bratem głównie dotyczy Tyriona i popełnionego przez niego morderstwa.
Samego ojcobójcę również spotykamy w tym odcinku. Razem z nim na scenę wkracza znowu Varys. Tym razem jednak odkrywa on wszystkie karty (chociaż czy aby na pewno?).
Zadbano tym razem o dokładność wątków również w takim detalu jak ponowne pojawienie się Lacela. Tym razem jako religijnego fanatyka.
Całkiem niedaleko u Matki Smoków także zaczyna być ciekawie. Spiski i zagrożenie oraz nieposkromione, ziejące ogniem bestie zagwarantują niedługo dużo emocji... O ile akcja nie będzie odbiegać od tej z książki.
Z kolei daleko na północy Nocna Straż gości Stannisa jak i Dzikich. Co czeka byłego Króla Za Murem? Nie jestem pewien ponieważ akcja nie była do końca wytłumaczona. Nie wiem czy potoczy się ona jak w oryginale. Można jednak podejrzewać, że Mancowi jest całkiem ciepło mimo północnych wiatrów.
Akcja dociera również do Littlefingera czyli jednego z moich ulubionych bohaterów. Sansa nabrała rozumu i towarzyszy swojemu "opiekunowi" w jego działaniach. Nareszcie bierze on sprawy doliny w swoje ręce. Co jeszcze knuje ten przebiegły lord? Któż to wie? Na pewno jednak jeszcze nieraz nas zaskoczy co jest zwiastowane w tym epizodzie.
Na krótko pojawia się również Brienne lecz jej wątek nie rusza zbyt daleko do przodu.
     Widać więc, że wrócono do dużej ilości niewiadomych jednak wyłożono również niektóre karty na stół. Na razie wydaje się, iż piąty sezon dostarczy nam wiele emocji i zaskoczeń. Brakuje mi trochę Bronna, ale nie można wcisnąć wszystkich postaci w jeden odcinek. Być może niedługo zobaczymy Aryę i inne uwielbiane przez widzów osoby. Trzeba jednak grzecznie czekać i trzymać za tydzień wartę o trzeciej w nocy.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Tokyo Ghoul - Szybka Recenzja

Gatunek: Anime, Horror, Akcji, Psychologiczne

      

    Tokyo jest pogrążone w strachu przed ghulami. Istoty te wyglądają jak normalny człowiek lecz posiadają unikalne zdolności i żywią się ludźmi. Tymczasem Ken Kaneki - miłośnik książek pozbawiony przez los rodziców - spotyka się w kawiarni Anteiku z dziewczyną o imieniu Rize. Nie wie, że niedługo sam poczuje jak to jest być ghulem.
     Być może właśnie podałem lekki spoiler lecz bez tego nie dało się napisać o zaletach tego anime (po za tym i tak dzieje się to od razu w pierwszym odcinku).
A jest i bardzo dużo. Zacznę jednak od pierwszej sprawy. Słowo "psychologiczny" przy gatunku nie pojawiło się przez przypadek. Serial nie jest o zwykłej walce ludzi z potworami jak można by pomyśleć. Występuje ona tam lecz jest tylko pretekstem dla którego można ukazać zmagania bohaterów z własnym sumieniem. Kto jest bowiem gorszy? Ghul zjadający ludzi z konieczności czy człowiek zabijający z pełną nienawiścią? Mimo, że wiele osób teraz pomyśli, iż anime to pewnie opowiada o biednych ghulach dręczonych przez ludzi od razu mówię: nie. Zarówno ludzie jak i ghule są różni. Niektórzy zabijają bez cienia wątpliwości, a inni szczerze tego żałują. Niektóre grupy prowadzą walki między sobą, a inne próbują stworzyć dla siebie bezpieczne miejsce w świecie, który chce ich zniszczyć. Ważną rolę pełni wspominana kawiarnia Anteiku, która pełni rolę miejsca wspólnego dla ludzi jak i ghuli. Każdy może tam przyjść, napić się kawy, porozmawiać i odetchnąć od niebezpieczeństw codzienności. W serialu widzimy także heroizm, miłość, nienawiść oraz akty rozpaczy. Każda postać jest tu osobą z krwi i kości oraz ma swoje motywy. Nie ma sztucznych, na siłę wepchniętych bohaterów.
Jest więc Kaneki, który umieszczony pomiędzy dwoma światami nie wie jaką stronę wybrać, jest Yoshimura, który próbuje żyć na równych warunkach z ludźmi, jest Mado który gotów jest poświęcić wszystko aby tylko wyplenić ghule z miasta, jest Nishiki , który zabija ludzi bez żadnego wahania. Jest w końcu i Touka, pod osłoną zimna kryjąca wielką wrażliwość. Dla mnie to jedna z najlepszych żeńskich postaci w japońskiej animacji.
Opowiadana historia niejednokrotnie zmusza widza do próby oceny kto tak naprawdę jest dobry, a kto zły. Nie jest to jednak możliwe. Slogan o braku podziału na biel i czerń nie jest tu tylko zdaniem mającym przyciągnąć widzów. Jest rzeczywistym zabiegiem występującym w serialu. Jeśli ktoś znudził się amerykańskim podzieleniem ról na dobrych policjantów i złych bandytów powinien zainteresować się tym anime.
Jedyną pomyłką w scenariuszu wydaje mi się być wątek Smakosza, który jest dość... Dziwny. Dziwny i nudny do tego. Występuje on jednak  na szczęście głównie tylko w dwóch odcinkach.
     Śledzenie fabuły umili dodatkowo oprawa graficzna. Niektórzy zarzucają jej, że posiada zbyt mało mroku... Ja jednak uważam, iż jest świetna. Deszcz padający na ulicach wielkiego miasta, walki toczone w pyle po upadkach zniszczonych budynków, piękna oświetlona kawiarnia Anteiku. Swoją drogą światło jest tu bardzo dobrze ukazane. Promienie słońca przebijające się między liściami czy blask eksplozji padający na mury są wykonane idealnie. Postacie także wyglądają bardzo dobrze, a na ich twarzach wyraźnie malują się emocje.
     Trzeba też wspomnieć o dubbingu chociaż nie lubię go oceniać przy anime. Wszystko bowiem zależy od tego jak odbieramy język japoński i specyficzne głosy. Ja po obejrzeniu wielu japońskich animacji przyzwyczaiłem się już do tego języka i nawet mi się spodobał. Aktorzy są według mnie dobrze dobrani do poszczególnych ról. Głosy są również dobrze zsynchronizowane z ruchem warg postaci.
     Akcji towarzyszy też prawie idealny soundtrack. Prawie ponieważ opening jest dość nijaki i po pewnym czasie zawsze go pomijałem. Przeciwnie prezentuje się enging i muzyka w samym anime, która świetnie pasuje do akcji na ekranie. Szczególnie zapamiętałem piosenkę Glassy Sky, która występowała w spokojnych momentach.
     Dla mnie anime to jest jednym z najlepszych jakie oglądałem. Oba sezony obejrzałem w zaledwie cztery dni, a nauka do poprawek zeszła na dalszy plan. Serial ten pozwala zapomnieć całkowicie o pilnych sprawach i skupić się na myśleniu o czymś innym... Całkiem poważnym. Komu bym polecił? Każdemu kto woli kino ambitniejsze niż filmy sensacyjne ze Steven'em Seagalem. Naprawdę warto obejrzeć i zastanowić się co świadczy o naszym człowieczeństwie.
Dotychczas wyemitowano dwa sezony (razem 24 odcinki po 25 minut). Trzeci sezon zaplanowano na lato.


+ brak podziału na dobro i zło
+ niesamowite postacie, do których bardzo szybko można się przywiązać
+ bardzo ładna animacja
+ dobra muzyka
- wątek Smakosza

Ocena: 9/10

piątek, 3 kwietnia 2015

28 Dni Później - Szybka Recenzja

Gatunek: Horror, Postapokaliptyczny

 


     Filmy o infekcji zombie i totalnej zagładzie były zawsze kojarzone z raczej słabej jakości kiczowatymi horrorami. Niektóre produkcje postanowiły jednak  potraktować temat poważnie i przyjrzeć się psychice ludzi w obliczu katastrofy. Najbardziej znane jest The Walking Dead. Niestety w ostatnich sezonach klimat podupadł i zmienił się w festiwal strzelanin z żywymi trupami w tle. Z chęcią powrotu do atmosfery pierwszego i drugiego sezonu TWD zabrałem się za film 28 Dni Później z 2002 roku.
     Film zaczyna się bardzo podobnie do serialu. Jim, główny bohater budzi się w szpitalu nie wiedząc co się stało. W budynku nie ma nikogo oprócz niego samego, a na zewnątrz jest podobnie. W opuszczonym Londynie znajduje tylko gazetę z informacją o exodusie ludności. Błąkając się pośród pustych na pozór budynków natrafia na kilkoro zarażonych. Nie wie co im się stało lecz instynkt i strach podpowiada mu aby uciekać. Z beznadziejnej sytuacji ratuje go dwójka obcych mu ludzi, którzy są dla niego jedynymi przyjaznymi twarzami w mieście szaleństwa.
     Na początku tej recenzji napisałem jedną rzecz niezgodną z prawdą. Zarażeni nie są tu typowymi zombie. Nie jest to wirus zmieniający człowieka w gnijące bezmyślne monstrum lecz raczej esencja nienawiści do całego świata. Uwięzieni w swoim szale nieszczęśnicy znajdują ukojenie tylko w zabijaniu lub zarażaniu zdrowych ludzi. Geneza wirusa jest tu bardzo ciekawa i przywodzi na myśl film Mechaniczna Pomarańcza... Tutaj jednak efekt jest odwrotny niż w filmie Stanleya Kubricka.
Między innymi właśnie ta agresja zarażonych sprawia, że atmosfera w filmie cały czas jest niepokojąca. Jest to efekt jak najbardziej na plus. Główni bohaterowie nie są komandosami z górą uzbrojenia jak w The Walking Dead. Wystarczy jedna kropelka krwi zainfekowanego w ustach i po 20 sekundach człowiek staje się taki jak oni. Każdy kontakt jest więc bardzo niebezpieczny i ryzykowny. Dodatkowo "zombie" nie są tak powolne i niezdarne jak w innych filmach. Tutaj całkowicie zachowały fizyczną sprawność  ludzi. Ucieczka nie jest taka łatwa.
     Dość jednak o zarażonych. Przecież akcja skupia się tutaj na grupie ludzi próbującej przeżyć. I bardzo dobrze ponieważ tego właśnie oczekuje po takich filmach. Obserwujemy ich zmagania z codziennością. Każdy dzień może być ostatnim. Trudno nawet zasnąć bez środków nasennych. Za każdym rogiem może czaić się zainfekowany, który w swojej furii potrafiłby wybić całą grupę. Nie wiadomo po za tym czy w swych działaniach ludzie tak naprawdę są lepsi od szaleńców. Bohaterowie próbują wspierać się nawzajem lecz każdy ma inną opinie co do tego jak trzeba radzić sobie w nowym świecie.
Mimo to pojawia się tu pierwsza wada tego filmu. O ile jeszcze dwójka głównych bohaterów jest ciekawa tak reszta postaci bywa dość oczywista i mało przekonująca. Brak mi tu wyjątkowych osób, których charaktery pozwoliłyby mi ich pokochać lub znienawidzić.
Trzeba też wspomnieć o aktorstwie, które nie zawsze jest na wysokim poziomie. Aktorzy grający antagonistów niestety nie popisali się w swoich rolach.
Ujęcia z kolei są trudne do ocenienia. Czasami obserwujemy puste miasto lub resztki posterunku wojskowego, które prezentują się bardzo dobrze. Zaraz potem jednak widzimy ujęcia w zamkniętych pomieszczeniach, które wyglądają jak w zwykłym amatorskim lub fanowskim filmie.
Na dużą uwagę zasługuje soundtrack. Jest on wprost wyśmienity. Utwory (między innymi Johna Murphy'iego czy Goodspeed You! Black Emperor) grane za pomocą gitar, smyczków i bębnów świetnie budują napięcie. Jest to ścieżka dźwiękowa, którą chętnie słuchałem jeszcze długo po obejrzeniu filmu.
     Podsumowując jest to dobry film ze wspaniałym klimatem, którego zabrakło mi w ostatnich odcinkach The Walking Dead i idealnym soundtrackiem. Minusem jest dość kiepskie aktorstwo i ujęcia, ale myślę, że jeśli ktoś lubi takie kino to film mu się spodoba.


+ KLIMAT
+ muzyka
+ atmosfera ciągłego niebezpieczeństwa
- aktorzy
- niektóre ujęcia

 Ocena: 7/10

    

niedziela, 22 marca 2015

Tożsamość Bourne'a - Klasyk

     

     Film na podstawie książki, który stał się bardziej popularny niż ona. Fabuła całkowicie odmienna od pierwowzoru. Klasyk, o którym każdy słyszał. Ale czy wszyscy oglądali?
     Tożsamość Bourne'a to film, który trzeba obejrzeć od początku do końca z uwagą. Nie można przegapić żadnego elementu, bo później nie załapiemy o co chodzi. Seanse reklamowe na TVN lub Polsacie więc odpadają. Lepiej wypożyczyć film, usiąść wygodnie i przygotować popcorn.
     Warto ponieważ Tożsamość to jeden z tych filmów, które trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny. Opowiada on historię mężczyzny na pozór martwego, który zostaje wyłowiony przez rybaków niedaleko od brzegu.
Przeszyty dwoma kulami, nie pamietający kim jest i co się stało, posiada tylko kod do skrytki w szwajcarskim banku. Wiadomo, że umie świetnie walczyć i prawdopodobnie nazywa się James Bourne. Reszta to tajemnica, którą przyjdzie nam odkryć razem z bohaterem.
     A odkrywać ją Bourne będzie w wielu częściach Europy. Podróże przez Szwajcarie, Włochy i Francję będą niczym w puzzlach powoli układać wszystko do całości. Każde miejsce kryje jakąś część historii głównego bohatera. Na swojej drodze James spotka wiele osób, które jak widać go znają, ale on nie ma pojęcia kim są. Wbrew swojej woli narazi niektórych na niebezpieczeństwo. Wielkie organizacje będą ścigać go z niewiadomego dla niego powodu. Zabójcy będą tuż za nim. Kim naprawdę jest Bourne?
Odpowiedzi na to pytanie nie dostaniemy od razu. Właściwie wszystko wyjaśnia się dopiero pod koniec. Przez większą część filmu cały czas utrzymuje się atmosfera niewiedzy i zagrożenia, które może nadejść ze strony każdej osoby dookoła. Dobrze czuć klimat strachu przed wszystkim co się dzieje. Zwykły przechodzień może być tak naprawdę szpiegiem, a policjant agentem. Nigdy nie wiadomo co stanie się za rogiem.
     Postać głównego bohatera jest świetnie grana przez Matta Damona. Dobrze oddaje on niepewność i zdenerwowanie Bourne'a, który w ogóle nie wie co się dzieje i tylko instynkt podpowiada mu żeby uciekać. Inni aktorzy grają równie dobrze i przekonująco. Widać nerwy i niepewność na ich twarzach. Nie ma tu sztucznych dialogów bez emocji.
Sceny walki także są zrealizowane bez zarzutu. Częściej dochodzi tu do walki wręcz oko w oko niż do efektownych strzelanin z masą przeciwników. Bohater nie jest nieśmiertelny niczym James Bond więc ostrożnie wykonuje każdy swój ruch.
Do tego dochodzi scenografia i widoki, które zmieniają się przez cały film. Ciasne uliczki Rzymu, kamienice Paryża czy piękne góry Szwajcarii cudownie dopełniają ten obraz.
     Cała historia jest nieprzewidywalna i bardzo wciągająca. Brakowało mi tylko tego jakiegoś ostatniego szlifu, który sprawiłby, że utonąłbym w tej historii i stracił kontakt z rzeczywistością. Nie jest on też według mnie filmem do oglądania wiele razy. Mimo to chyba każdy miłośnik historii szpiegowskich i sensacyjnych powinien obejrzeć ten film jeśli jeszcze tego nie zrobił. Nie jest on długi (zaledwie 2 godziny), ale posiada dwie następne części i czwartą opowiadającą losy innego bohatera.

Spis części:
Tożsamość Bourne'a
Krucjata Bourne'a
Ultimatum Bourne'a
Dziedzictwo Bourne'a

+ świetna historia
+ klimat strachu i niepewności
+ wiele niewiadomych
+ wiarygodny główny bohater
- tylko na raz
- brak "tego czegoś"

Ocena: 7+/10

sobota, 7 marca 2015

Król z Żelaza - Szybka Recenzja

  
  Mimo, że czytam wiele książek historycznych to prawie nigdy nie odkrywałem nic ciekawego o historii Francji z okresu poprzedzającego wojnę stuletnią. Zainteresowałem się więc bardzo gdy dostałem książkę Królowie Przeklęci. Król z Żelaza to pierwsza część z siedmiotomowego cyklu. Maurice Druon z pomocą zapisków kronikarzy stworzył fabularyzowaną książkę historyczną, która wciąga wręcz niesamowicie.
     Powyższa opowieść zaczyna się w siódmym i ostatnim roku procesu Templariuszy, który został wytoczony przez króla Filipa Pięknego aby przejąć ich majątek. Większość z rycerzy Chrystusa została wybita, część uciekła do Hiszpanii, a nieliczni są nadal więzieni. Pośród nich jest między innymi wielki mistrz zakonu Jakub de Molay, którego oprawcy zmuszają do wyznania zbrodni niepopełnionych przez zakon. Po licznych torturach przyznaje się on do wszystkiego. Zostaje wykonany wyrok - spalenie na stosie. Jednak podczas wykonywania go mistrz rzuca klątwę na papieża, strażnika pieczęci i króla. Czy jego przekleństwo się spełni?
     Od razu po rozpoczęciu czytania zauważyłem, że autor stworzył wspaniały opis średniowiecznej Francji. Ciasne uliczki wypełnione straganami, wielkie twierdze i zamki, połacie lasu oraz łany zboża skąpane w słońcu. Do tego rywalizacje rodów, zakulisowe intrygi, nieczyste polityczne zagrywki. Bardzo dobrze zostały oddane potyczki stronnictw na dworze króla, które szkodzą krajowi. Na każdym kroku możemy zauważyć piękno jak i wady tamtych czasów. Świetnie oddane jest jak bliska ludziom w tamtych czasach jest śmierć. Publiczne obdzieranie ze skóry to po prostu dobra rozrywka, która umila monotonie życia (wszystko to prawdopodobnie za sprawą powszechnych w tamtych czasach zgonów. Czarna śmierć i wojny nie oszczędzały ludzi). Ponadto Maurice Druon potrafi zainteresować nawet zwykłym opisem polowania, życia w mieście lub podróży w celu przekazania listu ponieważ to wszystko dla dzisiejszego czytelnika jest tak bardzo obce.
     Ogółem cały napisany w tej książce tekst niesamowicie pobudza wyobraźnię. Czytając od razu przed oczami staje nam obraz pięknej średniowiecznej Francji. Nie ma tu też żadnych wypełniaczy. Każdy opis jest tu przemyślany i potrzebny, a do tego bardzo dobry.
     Co do fabuły to jest ona rewelacyjna. Historia sama napisała tu opowieść o jakiej nie śniło się żadnemu pisarzowi. Duże i potężne państwo, które obraca się w ruinę przez liczne spiski oraz słabych władców, jedna z najdłuższych wojen w historii oraz batalie rodów niczym w Westeros Georga R. R. Martina. Różnica jest jedna. To wszystko co opisuje Druon wydarzyło się naprawdę. Do tego postacie opisane w książce są bardzo wyraziste. Filip Piękny, który jest w stanie posunąć się do strasznych czynów aby w jego państwie było jak najlepiej, hrabia d'Artois, który pod wyglądem zabawnego osiłka kryje błyskotliwy umysł stworzony do intryg czy młoda i ambitna królowa Anglii. Są to postacie czasami szlachetne, niekiedy nikczemne, ale na pewno prawdziwe i ludzkie. Można ich pokochać lub znienawidzić, ale nie znudzić się nimi.
     Jest to jedna z najlepszych książek jakie czytałem, a dodatkowo można z niej dowiedzieć się wiele o Francji z okresu średniowiecza. Liczne historyczne przypisy oraz drzewa genealogiczne pomagają w zrozumieniu wielu rzeczy ukazanych w Królu z Żelaza. Jeśli ktoś interesuje się czasami rycerzy i wielkich rodów oraz lubi obserwować zakulisowe intrygi to powinien pędzić do księgarni i nabyć od razu cały cykl Królów Przeklętych.

+wspaniała, złożona historia
+obszerne przypisy historyczne
+cudowny opis średniowiecznej Francji
+świetnie nakreślone charaktery bohaterów
-mimo wszystko nie dla każdego

 Ocena: 9/10

sobota, 28 lutego 2015

Święci z Bostonu - szybka recenzja

    Święci z Bostonu

 Wreszcie nas poznacie. Nie pragniemy byście byli biedni i głodni, nie chcemy dla was zmęczenia i choroby lecz zarzucamy wam korupcję. Dostrzegliśmy wasze zło i położymy mu kres. Codziennie będziemy rozlewać ich krew aż spłynie z nieba jak deszcz. Nie zabijaj, nie gwałć, nie kradnij. Oto zasady, które powinny być bliskie każdemu człowiekowi bez względu na wiarę. To nie są grzeczne sugestie lecz reguły postępowania.

     Film Święci z Bostonu opowiada historię dwóch irlandzkich braci MacManus. Są oni przykładnymi katolikami, codziennie chodzą do Kościoła, uczciwie pracują, a wieczorami spotykają się w barze. I właśnie podczas jednego z takich spotkań natrafiają na kilku rosyjskich mafiozów, którzy chcą zamknąć bar. Po agresywnej wymianie słów bracia razem z przyjaciółmi robią Rosjanom z d..y jesień średniowiecza i ich upokarzają. Następnego dnia jednak gangsterzy wracają aby się zemścić. Braciom udaje się obronić i zabić napastników. Po tym wydarzeniu, a także po jednym kazaniu księdza w kościele zaczynają wierzyć, że Bóg dał im misję oczyszczania świata ze zła. Bogu głupio odmawiać wiec MacManus gorliwie biorą się do pracy. Z pomocą przyjdzie im ich przyjaciel Rokko, a na drodze będzie próbował stanąć detektyw Smecker.
     Tak zaczyna się historia Connera i Murphy'ego , którzy zaczynają walczyć o sprawiedliwość w grzesznym świecie. Samo główne założenie fabuły wydaje się banalnie proste i pospolite, ale wykonanie sprawia, że film ogląda się bardzo dobrze. W czasie filmu widzimy jak bracia oraz inne postacie zmieniają się pod wpływem wydarzeń, które zaszły. Zmienia się ich psychika oraz styl działania. Początkowo nieudolni acz nie pozbawieni szczęścia mściciele zmieniają się w sprawnych zabójców, których jednak nie sposób nie lubić. Likwidują kolejnych gangsterów przez co narażają się różnym grupom. Do końca nie wiadomo czy przypadkiem nie skończą nagle przeszyci kulami z broni płatnych zabójców.
     Reżyser Troy Duffy wiele razy był porównywany do Quentina Tarantino i widać to w tym filmie. Jest tu sporo akcji, dobrze wyważonej ilości kiczu oraz przyjemnego acz często wulgarnego humoru. Akcja nie rozgrywa się do końca chronologicznie. Często widzimy najpierw efekty zabójstwa, a dopiero potem oglądamy retrospekcje odtwarzane przez detektywa Smeckera. Każdej postaci przypisany jest także osobny soundtrack. Wspomniany wyżej śledczy ukazywany jest pośród melodii arii operowych, braciom MacManus towarzyszy muzyka rockowa, a ich przyjacielowi Rokko - electro. Bardzo pasuje to do charakteru filmu, który zdecydowanie nie jest do końca poważny i chwała mu za to.
     Kamera operuje całkiem dobrze, ale nie jest to nic niezwykłego. Niektóre ujęcia ogląda się przyjemnie (scena pierwszego zabójstwa świętych) inne już trochę mniej. Dochodzą do tego strzelaniny, które specjalnie zostały dużo przesadzone (zabójca z sześcioma pistoletami dziurawiący kulami całą przednią część domu) i ogląda się je z uśmiechem na ustach. Mimo to czasami pojawiają się także poważniejsze momenty jak np. przemowy lub egzekucje świętych, którym towarzyszy ich modlitwa. To wszystko jest bardzo dobrze połączone i nie gryzie się ze sobą.
     Trzeba jeszcze wspomnieć o aktorstwie. Norman Reedus i Sean Patrick Flanery grający braci MacManus wypadają bardzo przekonująco lecz najlepiej ogląda się tu Willema Dafoe w roli Smeckera. Zagrał on tu rewelacyjnie odgrywając swoją charakterystyczną postać. Inni aktorzy także stanęli na wysokości zadania odpowiednio prezentując się w filmie tego rodzaju.
     Ogólnie rzecz biorąc jest to bardzo przyjemny film dobry do obejrzenia o każdej porze. Świetny soundtrack, specyficzny klimat i humor to przyjemna odmiana od zwykłych filmów sensacyjnych próbujących udawać ambitne i poważne kino. Jeśli więc ktoś jest fanem Normana Reedusa, klimatu filmów Quentina Tarantino oraz opery (?) niech zainteresuje się tym filmem. Naprawdę warto.

 In nomine Patris et Filis et Spiritus Sancti

+klimat
+dobra gra aktorska
+muzyka inna w zależności od postaci na ekranie
+sceny akcji
-czasami słabe ujęcia
-nie dla każdego

 

Ocena: 8/10

niedziela, 22 lutego 2015

     All You Need Is Kill

Manga

     Niedawno obejrzałem film science fiction Na Skraju Jutra. Pozytywnie mnie zaskoczył i oglądało się go bardzo przyjemnie. Igranie z czasem, dużo akcji oraz dwójka łatwych do polubienia bohaterów sprawiły, że film ten jeszcze długo miałem w pamięci. Czy tak samo będzie z mangą o tej samej tematyce All You Need Is Kill?
     Komiks ten tak samo jak i film opiera się na popularnym japońskim light novel o tym samym tytule. Fabuła filmu różni się od książki i mangi więc osoba, która widziała wersje z kina nie będzie się nudziła przy czytaniu. A jak ona się prezentuje?
Otóż był sobie Keiji Kiriya, młody, niedoświadczony żołnierz, który trafia do bazy Kotoiushi na południu Japonii. Żyje on w czasach, w których nasza planeta jest niszczona przez tajemnicze Mimiki. Cała Ziemia zjednoczyła się pod sztandarem United Defence Forces lecz mimo to cały czas spychana jest do coraz bardziej rozpaczliwej obrony. Jedyną nadzieją żołnierzy walczących z Mimikami są zaawansowane pancerze z egzoszkieletem dzięki, którym mogą choć trochę stawić opór najeźdzcy. Zdolna do produkcji nich jest tylko Japonia wiec utrzymanie jej jest sprawą priorytetową. Takie właśnie zadanie mają żołnierze bazy Kotoiushi. Keiji również bierze udział w walce... po czym ginie. Jednak nie jest to koniec historii ponieważ po każdym zgonie budzi się dzień wcześniej. Czy uda mu się przetrwać oraz jaką rolę odegra Rita Vrataski z amerykańskiej jednostki specjalnej?
     Już na początku widać, że film miał inną fabułę. W mandze nie chodzi o uratowanie świata, a tylko o wygranie jednej bitwy. Nawet zwycięstwo w tej walce nie oznacza wygrania wojny. Sytuacja wygląda więc trochę jak próba odwlekania końca, a nie wygranej. Dodatkowo akcja dzieje się w Japonii, a nie we Francji i Anglii. Później dochodzi jeszcze więcej różnic. Inny jest też charakter głównego bohatera. Nie jest on wysoko postawionym żołnierzem tylko zwykłym szeregowcem. Na początku po prostu stara się przeżyć, a także nie użala się długo nad sobą tylko szybko przystępuje do działania (po paru śmiesznych porażkach :)). Bardzo dobre są też postacie poboczne. Zwariowany przyjaciel głównego bohatera Jin Yonabaru lub doświadczony sierżant to bardzo przekonujące postacie z dobrze nakreślonym charakterem. Nie są tylko wypełniaczami, ale osobami znajomymi dla głównego bohatera i często wiążacymi z nim los. Potem dochodzi ich jeszcze trochę z Ritą na czele.
     Pomiędzy rozdziałami umieszczone są cytaty z książki, które odnoszą się do aktualnej sytuacji lub przemyśleń bohatera. Ogółem dużą uwagę przykłada się właśnie do psychiki i relacji między postaciami. W pewnych momentach można poczuć, że czyta się swoisty dramat w oprawie science fiction. Jest to oczywiście bardzo zgrabnie połączone z wszechobecną akcją. Czasami na kartkach komiksu widać ogień karabinów, a czasami łzy rozpaczy lub szczęścia.


     Przyjemność z czytania potęgują dodatkowo świetnie narysowane ilustracje. Odpowiada za nie Takeshi Obata znany z takich pozycji jak Death Note. Wysoki poziom jest więc gwarantowany. Tła prezentują się bardzo dobrze, do tego dochodzi fantastyczny wygląd pancerzy oraz pola bitwy ze wszystkimi szczegółami zniszczonej broni i ciał. Każdy nawet najmniejszy szczegół jak jedzenie lub meble jest idealnie dopracowany. Tylko mimiki nie zachwycają. Co prawda są nakreślone szczegółowo, ale nie wyglądają zbyt strasznie.
     Manga ma tylko dwa 200 stronicowe tomy co może być zaletą ponieważ nie trzeba wydawać na zakup dużo pieniędzy (27 zł za jeden tom), ale i wadą ponieważ historia jest dość krótka.
     Teraz gdy zostały wydane w Polsce już oba tomy warto zainteresować się ich kupnem. Jest to dobra pozycja do przeczytania w dwa wieczory. Manga gwarantuje ciekawą historię bardzo różniącą się klimatem od filmu. Więcej tu oprócz akcji dramatu bohaterów. Myślę, że każdemu się spodoba.


+ciekawa fabuła
+oryginalni bohaterowie
+świetne rysunki
+krótka...
-być może zbyt krótka
-wygląd Mimików

Ocena: 8/10

czwartek, 12 lutego 2015

     Space Battleship Yamato 2199

        Po obejrzeniu Gwiazdnych Wojen oraz zagraniu we wszystkie części Mass Effect myślałem, że już nigdy nie zobaczę space opery tak dobrej jak wyżej wymienione tytuły. Dosłownie przez przypadek trafiłem na anime Yamato 2199. Jest to remake produkcji z lat 70 (swoją drogą oryginał ma dalsze dwie serie opowiadające inne losy załogi Yamato). Poprawiono w nim grafikę i wzięto pod uwagę niektóre fakty naukowe. Obejrzałem pierwszy odcinek i przepadłem...
     Akcja zaczyna się gdy ziemia jest już całkowicie zniszczona przez rasę obcych zwanych Gamillias. Pod wpływem ataków planetarnych ludzkość musiała zejść pod ziemię lecz nawet tam zaczyna być niebezpiecznie. Specjalnie wychodowane rośliny zmieniają ekosystem planety by ludzie nie mogli na niej żyć. W obliczu takiego zagrożenia ludzkość za pomocą planów od kobiety z planety Iscandar buduje okręt Yamato i wysyła go aby załoga znalazła urządzenie, które może cofnąć działanie ataków na ziemię. I tak zaczyna się jeden z najwspanialszych filmów (Poprawka... To serial) science fiction jakie widziałem.
     
       Głównym bohaterem jest Susumu Kodai który zostaje oficerem dowodzenia obroną i atakiem statku. Oprócz tego towarzyszą mu ciekawe postacie takie jak, np. kapitan Okita, Yuki i wielu innych. I tu jest pierwsza zaleta tego arcydzieła. Lubi się tu absolutnie każdą postać. Dobrą i złą, zdrajców i bohaterów. Każda z nich ma unikalny charakter i cechy. Niektórzy snują intrygi, inni tęsknią za ziemią, kolejni są lojalnymi żołnierzami. Podczas wyprawy zmagają się z wieloma przeciwnościami losu. Muszą znajdować nowe drogi do celu, zmagać się z trudnościami podróży w kosmosie, zdobywać zapasy, a także walczyć z wrogiem. Oczywiście każdy postój jest utratą czasu, a jest go niewiele. Załoga ma tylko około rok na zdobycie mechanizmu, którym można uratować Ziemię. Wszystko to pokazane jest oczywiście we wspaniałej grafice. Powierzchnie planet podziurawione kraterami, wielkie niekończące się lasy oraz rzecz chyba najważniejsza - okręty. Statek ludzi wygląda jak zwykły pancernik z II wojny światowej latający w przestrzeni kosmicznej. Mimo to prezentuje się znakomicie. Wielki okręt o wielu działach i wbudowanym hangarze myśliwców ukazuje odbudowaną potęgę ludzi. Walki w kosmosie są przy tym zrealizowane rewelacyjnie. Czasami powtarzałem sobie niektóre sceny ponieważ po prostu przyjemnie się na nie patrzy. Zwroty okrętów, strzały z dział, lecące pociski, ładowanie armat. To wszystko jest animowane po prostu idealnie.
Dobrym pomysłem było również stworzenie Imperium Gamillas na wzór III Rzeszy. Podobne gesty, monumentalna architektura, militaryzm państwa oraz idea zjednoczenia galaktyki pod jednym sztandarem.
Władcą Imperium jest charyzmatyczny lord Desler, który był chyba najbardziej lubianą przeze  mnie postacią (po głównym bohaterze).
To wszystko oczywiście nie prezentowało by się tak dobrze bez równie dobrego soundtracku. Idealnie dobranych utworów symfonicznych słucha się rewelacyjnie. Szybkie dźwięki smyczków podczas szarży okrętów, monumentalne utwory podczas pokazu armii, pompatyczny hymn Gamilas... Oraz ten opening. Utwór, który jest chyba najlepszym openingiem jaki słyszałem. To jeden z tych soundtracków, których słucha się jeszcze długo po skończeniu wszystkich odcinków.
Jeszcze raz trzeba też wspomnieć o fabule, która sprawia, że chciałoby się obejrzeć wszystkie odcinki od razu. Wspaniale jest śledzić losy bohaterów, ich triumfy i porażki. Historia czasami wgniata w fotel swym rozmachem i epickością. Gwarantuje, że na pewno zapłaczecie nie raz ze smutku jak i radości. To właśnie głównie dla emocji, które powoduje ten serial trzeba go obejrzeć. Jeśli lubicie science fiction, świetną fabułę, wyraziste postacie, wspaniałą przygodę lub po prostu rewelacyjny film to musicie to obejrzeć. Dla mnie arcydzieło.


 +fabuła
+wyraziste postacie
+nawiązania do historii
+muzyka
+świetne animacje
+sceny batalistyczne
+ogólnie wszystko
-naprawdę starałem się coś znaleźć, ale mi się nie udało


Ocena: 10/10


PS: Oryginalna wersja z lat 70 i 80 ma trzy serie. Remake to kompletna seria pierwsza. Druga podobno jest jeszcze lepsza (!) i przejmująca niż pierwsza. Trzecia także podobno dobrze trzyma poziom. Niestety nie są chyba dostępne z polskimi napisami wiec trzeba korzystać z angielskich.

niedziela, 8 lutego 2015

     Nihilumbra

     Pustka... Fioletowo czarny krajobraz wszędzie dookoła. Dziwne stwory i rośliny, a pośród nich Ty... Zrodzony z nicości, bez wspomnień, bez charakteru, bez celu... Born. Szybko podążasz swoim jeszcze nieukształtowanym ciałem ku wyjściu z tego dziwnego miejsca. Pełznąc i skacząc udaje Ci się uciec. Wypadasz na skutą lodem ziemię. Dookoła wieje wiatr, a w tle widać szczyty gór...
     
     Tak zaczyna się największą przygoda nowo narodzonego Borna. Nie wiedząc nawet czym jest, rusza aby poznać prawdę o sobie oraz uciec przed swoim domem i więzieniem zarazem - Pustką. To słowo wiele razy będzie pojawiać się w grze. Nieustępliwa, czyhająca na każdym kroku, bezlitosna. Nasz bohater bez przerwy musi przed nią uciekać. Rola w tym gracza, by mu się udało.
    Mamy do czynienia z grą zręcznościową zawierającą zagadki logiczne. Podążając przez wiele lokacji zbieramy "kolory", które odpowiednio użyte na podłożu pomagają nam w drodze. I tak np. niebieski sprawia, że możemy się ślizgać, zielony odbijać i tak dalej. Założenie proste, a dające wiele możliwości. Często trzeba mieszać działania różnych kolorów ze sobą aby przejść dalej. Co jakiś czas Pustka daje o sobie znać i bezpośrednio goni nas, a my szybko wykorzystując umiejętności musimy uciec. Są to najbardziej dynamicznie elementy rozgrywki. Oczywiście wraz ze zwiększeniem ilości posiadanych kolorów wzrasta poziom trudności. Gra jednak nigdy nie była na tyle trudna abym zatrzymał się w jednym miejscu na dłuższy czas. Jest to w tym wypadku zaletą gdyż dzięki temu trzymamy się ciągu historii i frustracja nie przesłania wspaniałego klimatu. Wspomniana fabuła opowiadana jest przez narratora o tajemniczym głosie. Mówi on nie do gracza lecz do samego Borna dzięki czemu możemy lepiej wczuć się w postać głównego bohatera. Do tego cały czas towarzyszy nam świetna muzyka rewelacyjnie odwzorowująca klimat lokacji, w której akurat się znajdujemy. Jest ona na tyle dobra, że wiele razy słuchałem jej później wieczorami przed snem. Na ekranie widzimy również stylową grafikę o pięknych kolorach. Pustka, mimo że straszna prezentuje się cudownie w swoich fioletowych i czarnych barwach. Góry i ich śnieżyce nie raz przyprawiają o dreszcz z zimna, a opuszczone miasto intryguje swoimi elektrycznymi maszynami. Tła również prezentują się bardzo dobrze. Gesty las, wodospad, wydmy... Wszystko to sprawia, że świat Nihilumbry jest przepiękny. Przy tych zaletach animacja bohatera jest niestety jedynie przyzwoita. Co prawda w każdej lokacji jest ona trochę inna, ale mimo to mogłaby być lepiej dopracowana. Kolejną wadą jest czas rozgrywki. Nawet doliczając dodatkowe poziomy, w których czyścimy wcześniejsze światy z Pustki (są one o wiele większym wyzwaniem niż podstawowy wątek) nie zejdzie nam z tym więcej niż 10 godzin. Po za tym jest to zdecydowanie produkcja na raz.
     Mimo wszystko uważam, że warto. Piękna muzyka, stylowa grafika i wciągający wątek główny to wystarczająca ilość zalet. Gra uzyskała kilka ważnych nagród takich jak Best Game 2012 - Generació Digital, Best Game Design - Gamelab 2013 oraz Hidden Gems - App Store Best of 2012. Dodatkowo jest dostępna w przystępnej cenie (20zł). Myślę, że warto pomyśleć o takim zakupie. 



+piękna muzyka
+ładna pastelowa grafika
+ciekawa i jednocześnie lekka fabuła
+przyjemny gameplay
+cudne tła
+atmosfera
-krótka
-tylko na raz

Ocena: 8/10

sobota, 7 lutego 2015

        Stephen King - Przebudzenie

       Ostatnimi czasy zacząłem czytać dużo książek mistrza horroru Stephena Kinga. Paradoksalnie jednak nie czytałem powieści grozy lecz np. post-apo (Bastion) lub zgrabne połączenie westernu, fantasy, post-apo, sci-fi i wielu innych (cykl Mroczna Wieża). Teraz przyszedł czas na kolejną pozycję. Padło na Przebudzenie, które miało być powrotem autora do gatunku, z którego zasłynął. Czy jednak warta była przeczytania?
      Głównym bohaterem jest Jamie Morton. Gdy był on dzieckiem do jego miasteczka przyjechał nowy, młody pastor. Na imię miał Charles Jacobs. Wszyscy mieszkańcy z miejsca polubili Jacobsa i jego rodzinę lecz gdy bliskich wyżej wymienionego spotyka tragedia pastor wyklina Boga. Zdruzgotani ludzie wygnali Charlesa.
Po latach Jamie Morton toczy żywot muzyka uzależnionego od heroiny. Na ścieżkach swego życia cały czas spotyka Jacobsa. Czasami Charles jest cyrkowcem, czasami sprzedawcą, a jeszcze kiedy indziej uzdrowicielem ludzi. Jamie nie wie, że los już na zawsze połączył go z pastorem i z elektrycznością.
      Chociaż opis praktycznie nic nie mówił to od razu się zainteresowałem. Szybko zacząłem czytać. Prosty język spowodował, że kartki przekładałem dalej w mgnieniu oka. Początkowo myślałem iż książka ta będzie przeszyta tajemniczością i mrokiem jednak szybko okazało się, że jest ona w dużej mierze tak naprawdę opowieścią o starzeniu się. Co prawda gdzieś tam jest tajemna elektryczność, gdzieś tam jest intryga, gdzieś tam jest śledztwo głównego bohatera... jednak na pierwszy plan wychodzą refleksje na temat przemijania. Nie było by to wadą gdyby nie przytłaczało głównego wątku, który wydaje się ciekawy. Same te przemyślenia mogą nam wskazać o czym myśli teraz sam autor ( ;) ). By jednak dojść do rozwinięcia głównego wątku musiałem przebyć 3/4 książki. Cała ta objętość była opisem życia Jamiego. Jest to życiorys barwny i nie sposób nie polubić głównego bohatera. Wiele on przeszedł. Widzimy jego podróż przez wiele lat życia podczas, których bywał na dnie jak i na szczycie. Czasami czujemy do niego żal, a chwilę później cieszymy się razem z nim. Jest on według mnie jedną z najciekawszych, a jednocześnie zdecydowanie zwykłych postaci w dorobku autora. Dookoła cały czas krąży również Charles, który jest bardzo tajemniczą postacią. Czasami wydaje się dobrym duszkiem Mortona, by chwile później stać się złem wcielonym. Przez chwilę można go polubić, by zaraz obawiać się o każdy jego czyn. I już gdy akcja zaczyna nabierać tempa... Jamie zaczyna jeździć do rodziny, zajmować się firmą i oczywiście rozmyślać o swoim życiu. Dla mnie jest to wadą ponieważ główny nurt historii z każdym rozdziałem jest coraz ciekawszy. Wygląda to jakby King nie mógł się zdecydować pomiędzy powieścią obyczajową a horrorem.
Kolejnym minusem jest płytkość postaci drugoplanowych. Prócz Jamiego i Charlesa nie ma tam żadnych bohaterów, którzy mieliby unikalny charakter i dałoby się ich bardziej polubić. Są koledzy z zespołu Jamiego, jest pomocnik Charlesa, jest wiele innych osób. Lecz są to tylko meble. Rekwizyty na scenie dwóch aktorów.
Wylałem na tą książkę już dużo jadu, ale czy jest ona zła. Nic z tych rzeczy.
Jednym z plusów jest oczywiście znany fanom prozy pisarza klimat małego miasteczka i jego mieszkańców. Czuć spokój, a jednocześnie obawiamy się co wydarzy się wraz z przybyciem nowego pastora. Opisy są bardzo dobre i pobudzają wyobraźnię. Kolejną zaletą są liczne nawiązania do mistrzów gatunku takich jak np. H. P. Lovecraft. Jest to ciekawy smaczek dla miłośników tego gatunku. Ponadto gdy już przeczytamy te 3/4 książki akcja się zacznie. Nadciąga mrok, który wkracza do historii wyważając drzwi. Pojawia się wyczekiwany zwrot akcji oraz rozwiązanie zagadki. Zakończenie książki jest wyborne i pobudza myślenie. Myślę, że każdego ono zadowoli choć jest trochę kontrowersyjne (z perspektywy wiary). I to właśnie ten główny wątek z fantastycznym zakończeniem jest rzeczą dla, której warto tej książce dać szansę. Dodatkowo wspomniany lekki język pisania sprawia, że jest to dobra pozycja na kilka wieczorów. Widać więc, że "coś się stało", ale jednocześnie nie jest to wielkie wydarzenie wśród innych książek autora.

Chciałbym dodać, że wspomniane refleksje na temat starzenia się i przemijania mi akurat nie pasowały, ale są one dobrze napisane i niektórym napewno się spodobają. ;)


+ prosty język
+ ciekawy wątek główny
+ dwie oryginalne postacie
+ wspaniałe zakończenie
+ refleksje...
- ...które mogą być także wadą
- krótka
- brak ciekawych postaci drugoplanowych

Ocena: 6+/10

Początek...

       Mimo, że to drugi blog, nie jest łatwy. Wcześniejsza strona była portalem do snucia opowieści na podstawie Star Wars. Teraz przyszedł czas na blog o tematyce ogólno-kulturowej.
       Głównie będą tu zamieszczane recenzje książek, filmów i gier, a czasami również innych rzeczy. Recenzje nie będą najczęściej dotyczące nowych wytworów. Raczej będzie jak w nazwie bloga... Będę ukazywał książki, które teraz czytam, filmy, które oglądam i gry, w które gram. Być może niektórzy znajdą coś ciekawego co umknęło ich uwadze pod natłokiem premier.
Postaram się również co jakiś czas dawać newsy ze świata książek, gier i filmów.
       Pozostaje mi więc tylko zaprosić do czytania.